
Mamy sezon przed wszystkimi świętym, zlazłam więc z biura i sprzedaję kwiaty... (czym, nota bene przedstawiam żenujący poziom dla niektórych moich biurowych koleżanek, bo one mają licencjat i nie będą się zniżać do poziomu pracy fizycznej, ja mam 3 fakultety i jakoś nie uważam tej pomocy za godzącą w moje dyplomy, ale nie o tym chciałam...)
Jedna z naszych klientek weszła na stół z kawiatami, została grzecznie poproszona o zejście i poinformowana, że stół można przesunąć i wybrać kwiat ze środka, który jej się spodobał. Nie należy natomiast chodzić po stole, bo raz że jak pęknie (a to plastik jest) to później dużo kosztuje zakup nowego, a dwa że jakby pani spadła to będzie oczywiście nasza wina i później ze mną będzie się procesować.
Pani powiedziała, a raczej wykrzyczała koleżance która zwróciła jej grzecznie uwagę, że my tu jesteśmy jak dupa od srania, od tego żeby za nią latać i jej kwiaty wybierać! (jesteśmy we dwie, kolejka stoi od 8 do 17 non stop...). Monolog w tym tonie trwał z dobry kwadrans i zaciekawił wszystkich naszych klientów, na hali była cisza absolutna. Na samym końcu pani podeszła do mnie, rzuciła mi kwiatami i zapytała
- możesz mi z łaski swojej zapakować to w reklamówki skoro nic nie robisz ?! (nic nie robię=nie mam czasu latać za panią i wybierać jej kwiatów)
- oczywiście że mogę CI zapakować kwiaty w reklamówki, w końcu jestem tu jak dupa od srania, żeby CIEBIE uszczęśliwić
Klienci przysłuchujący się całej awanturze ryknęli śmiechem, pani wychodząc wkurwiona usłyszała jeszcze, że nie życzę sobie poniżania moich pracowników (bo zostać niesłusznie zwyzywanym w tłumie obcych ludzi dla mnie byłoby poniżające) i że jak się pani nie podoba nasza obsługa to zawsze może wybrać się na zakupy w bardziej dogodne dla niej miejsce.
No zeźliła mnie pipa jedna!