30 lipca 2009

16.

Zadyma goni zadymę, nie mam czasu się po przysłowiowej dupie podrapać... Dżizas ile można, w końcu cierpliwość mi się skończyła i włożyłam maskę do koszenia. Maska ma tą zaletę że posiada nauszniki, które znakomicie zagłuszają odbiór rzeczywistości, wizje mam zakłóconą fabrycznie przez matkę naturę ;) Wpadam tak ustrojona do mojej kierowniczki, ta popłakała się ze śmiechu :)

- przepraszam, a co ty w tym robisz? - zapytała siedząc tuż obok naszej gwiazdy

- skoro pracuję w warunkach szkodliwych muszę zadbać o bezpieczeństwo, a przede wszystkim higienę pracy ;) - puściłam do niej oko

Chwilę później nadal w masce lecę do Gośki, ta widząc mnie łapie za aparat

- czekaj, czekaj hanej zanim będziesz mnie focić to sobie bJusty poprawię - odrzekłam spokojnie, całkowicie ignorując fakt że za mną stał ryczący już w tym momencie Perez.

A w gazecie mnie oczywista sprawa opisali, na szczęście pana redaktora nic nie przekręcił. Później zadzwonił pan z rmf fm, na wywiad pragnąc się umówić, więc umówiłam i poleciałam powiedzieć Perezowi, że ma się szykować będzie się wywiadził

- niestety nie mam czasu - odparł spokojnie - mam spotkanie, pani udzieli wywiadu :)

- JAK TO JA?!

- jest pani jedyną osobą w firmie oprócz mnie, która w obowiązkach służbowych ma wpisane kontakty z mediami :)

No to zaje...fajnie. Powywiadziłam zatem i poinformowałam Pereza, że skoro już jestem taka sławna to poproszę o podwyżkę, wszak muszę się w mediach dobrze prezentować ;)

- mówiłem już kiedyś, że we łbie się poprzewracało ;)

- oj Perezie uważałabym na słowa, wszak jeszcze tv u nas nie było, a pan idzie teraz na urlop, więc jak przyjadą to może mi się wymsknąć, że Perez mi na waciki nie dał ;)

- Gosia! Gośka gdzie masz tą maskę?! muszę sobie założyć, bo mnie tu kobieta szantażuje - zawył żałośnie

Bywa u nas czasami wesoło ;)

28 lipca 2009

15.

Dzwoni wkurwiony pan, którego pomnik został zniszczony przez wandali, pyta m.in. dlaczego cmentarz nie był ubezpieczony. Tłumaczę spokojnie, że był i jest, ale pomników ubezpieczyć nie mogę, bo nie są naszą własnością. Potem nastąpiło 'sto pytań do...', facet spisał sobie moje dane, po czym przypomniało mu się że jest dziennikarzem, nie ma nikogo na tym cmentarzu, a ja właśnie udzieliłam mu wywiadu. Czad, jutro obsmarują mnie w gazecie. Z imienia i nazwiska.

- ale po co on tak zakręcił? nie mógł normalnie na początku rozmowy powiedzieć, że jest dziennikarzem? - docieka Perez

- nawet powinien, ale jak widać profesjonalizm to zanikająca cecha

- tak to już jest z tymi pismakami, tfu

- no halo! ja też jestem z wykształcenia (jednego z) dziennikarką 

- ale pani jest trzaśnięta z natury ;)

Co prawda, to prawda ;)

27 lipca 2009

14.

Jeszcze odnośnie aktu wandalizmu, tym razem na wesoło.

Na cmentarzu dorwała mnie pani redaktor z lokalnego radio, a że jestem również rzecznikiem prasowym (tu zaśmiała się szyderczo) przyszło mi udzielić wywiadu.

Ona pyta o to, co sądzę o tym co się stało na cmentarzu. Ja, wczuwając się w rolę, opowiadam że to straszny akt, wielka tragedia przede wszystkim dla rodzin zmarłych i w ten deseń. Ogólnie załączył nam się dekadentyzm i wtedy rozlega się dzwonek mojej komórki:

'Wimoweh, wimoweh...

In the jungle, the mighty jungle, the lion sleeps tonight
In the jungle, the quiet jungle, the lion sleeps tonight

eeeeeee,eeeeeee um mubaway'

Dla niewtajemniczonych

Pełna profeska no nie ;)?

23 lipca 2009

13.

Perez miał imieniny, więc nastąpił standard pt. kawa, ciasto i opierdalanie się zwane też rozmowami kurtuazyjnymi ;) Wpadłyśmy do niego z prezencikiem, kwiatami, złożyłyśmy życzenia i zasiadłyśmy do wyżej wymienionego.

- a gdzie jest gwiazda? - nastąpiło poruszenie

Weszła razem z nami, postała chwilkę w drzwiach i się zdematerializowała nagle tak bez słowa... Moja kierowniczka poszła do niej zadzwonić i zapytać się cóż do łba tym razem strzeliło

- Magda a co ty robisz? chodź tu perez ma imieniny, złóż życzenia i wypij z nami kawę

- w żadnym wypadku, cześć - i gwiazda odłożyła słuchawkę, a u nas nastała krępująca cisza...

Olać nas - to w sumie nic nowego, wszak się nie lubimy i ciągle robimy jej na złość, ale olanie Pereza to jakaś nowość. 

Infantylne zagrania na poziomie przedszkola to tylko u nas w korporacji.

 

21 lipca 2009

12.

Wyjątkowo wychodziliśmy dziś później z pracy, bo do kogoś dzwonił inwestor i truł dupę, ja latałam dalej za policyjnymi protokołami, Perez zagapił się i przesiedział porę wyjścia, vice czekała na mnie... i tak dalej w ten właśnie deseń. Wyszliśmy na plac zwany parkingiem w celu oddalenia się do aut, które dowiozą nasze zwłoki do domu i wtedy pojawił się dym. Zza naszych DREWNIANYCH budynków.

- chyba się pali! - krzyknęłam biegnąc za budynki

Perez po chwili już wybierał numer straży pożarnej, dziewczyny patrzyły na wiatr, który zawiewał w stronę budynków korporacji. To były sekundy, po chwili już zza budynków było widać kilkumetrowe płomienie.  

Nasi pracownicy zaczęli gonić grupę gówniarzy, 5 szczyli uciekało wprost na mnie, jeden po drugim wdrapywali się na skarpę i znikali. Ostatni miał pecha, ze skarpy ściągnęłam go ja pytając grzecznie:

- co wyście kurwa najlepszego zrobili?!

Chłopak oczywiście nic nie zrobił, tylko przypadkiem przechodził koło tego co się spaliło, oczywiście nie pamietał ani jak się nazywa, ani z kim był. Jako że moja cierpliwość w ostatnich dniach jest na poziomie zerowym zaczęłam regularną zjebkę pt. konsekwencje i nieprzyjemności wynikające ze znajdowania się o niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu, a także uświadomienie szczylowi kwoty strat jakie poniesie przez swój żarcik.

Po chwili był już standard: straż pożarna, miejska, policja, zeznania, protokoły.

Chłopak okazał się 15-letnim dzieciakiem. To miał być taki fun, tylko że się nie spodziewali, że akurat będziemy wychodzić w tej chwili, kiedy oni polewając benzyną krzaki i drzewa będą je podpalać...

Mi już poważnie starczy wrażeń na najbliższy rok, a nawet kilka lat.

20 lipca 2009

11.

W związku z zaistniałą sytuacją marudzę Perezowi żebyśmy pojechali na policję po notatkę służbową z zajścia. Wymiękł był i jedziemy

- ale do kogo mamy tam iść? z kim niby mamy rozmawiać?

- spokojnie i tak nie wejdziemy na teren komendy, musimy się zaanonsować w okienku powiedzieć kim jestemy i czego dusza pragnie, dopiero po odczekaniu ktoś do nas wyjdzie

- uuuu a skąd pani to wie? tak często pani bywa na komendzie;)?

___

Jesteśmy już na policji, Perez gdzieś poszedł, wychodzi do nas (a raczej do mnie) policjant:

- pani do mnie tak? pani i ten facet, który zniknął jesteście z x?

- tak, a ten znikający facet to mój Prezes :)

- pani wybaczy, ja to zawsze coś ozorem przemielę :)

___

Policjant mówi nam, że przekazali sprawe dalej, tłumaczy gdzie trzeba jechać, Perez nie kuma i robi z policjanta GPSa

- spoko ja wiem gdzie to jest :)

- pani?! - dopytuje Perez znając mój brak orientacji w terenie

- no ja :) to taki nowy szklany, niebieski budynek :)

- pani chyba poważnie hobbystycznie uczęszcza na komendy ;p

No co? Ludzie mają różne kółka zainteresowań ;)

10.

Banda idiotów i degeneratów wlazła na cmentarz którym administrujemy i zdemolowała 150 grobów. Jesteśmy już słynni na całą Polszę dzięki uprzejmości mediów lokalnych, ale i RMF FM, wp, Radia Zet, a nawet Tvn 24.

Chciało mi się płakać jak pojechałam na cmentarz i zobaczyłam na własne oczy ogrom zniszczeń. W tv czy notatkach internetowych wyglądało to zdecydowanie mniej drastycznie. Reakcji ludzi nie da się opisać, raz że zwalili się na cmentarz w ilości hurtowej, dwa że stali nad grobami i autentycznie płakali...





W głowie mi się nie mieści jak można być tak zakutą pałą żeby wpaść na pomysł takiej rozrywki... Straty to około 400.000 tys zł, winnych brak, mało kto ma ubzpieczony pomnik, bo ludzie nie wiedzą że można i że powinni pomniki poubezpieczać.

Jeśli kiedykolwiek miałabym powiedzieć jak wygląda piekło, to wygląda ono dokładnie jak mój dzisiejszy dzień w pracy.

16 lipca 2009

9.

Postanowiliśmy uszczęśliwić kilku naszych marudzących pracowników i kupić im komórki służbowe ('bo inni mają, a my nie i jak się korporacja niby chce z nami kontaktować?' z korporacją czasami jak z dzieckiem: mówisz-masz) Komórki przyszły, panowie je (mało)sukcesywnie odbierają od tygodnia...

- ja jutro przyjdę do pracy pół godziny wcześniej (co jest wyczynem, bo oznacza że będę musiała wstać o 4 a nie o 4,30 jak zwykle) i proszę żeby panowie zanim wyjadą w teren przyszli i odebrali telefony - zadeklarowałam ichniejszemu kierownikowi

Czekałam na nich od barbarzyńskiej 6 rano, przyleźli łaskawie przed 7, wzięli telefony i poszli pracować. Po południu dzwoni ich kierownik żebym przyszła, bo jest problem. Jeden z panów oświadczył że skoro jest to komórka służbowa to będzie ją zostawiał w pracy...

- panie eS. jak pan sobie to wyobraża? komórka KTÓRĄ PAN SAM CHCIAŁ MIEĆ jest po to by był pan dla nas dostępny nawet poza godzinami pracy (co w naszej firmie i tak nie jest praktykowane)

- bedę ją zostawiał w firmie i już!

- pan za nią odpowiada materialnie, kto niby będzie jej pilnował jak będzie pan w domu, a i najważniejsze kiedy niby pan będzie ją ładował?

- pani będzie mi ją ładować, ja będę ją tylko odbierał w godzinach pracy i tu nie ma o czym dyskutować!

- panie eS. co do jednego się zgadzamy - tu nie ma o czym dyskutować, także pan mi nie podnosi ciśnienia, bo po pierwsze ja nie jestem od tego aby panu usługiwać w kwesti telefonu, a po drugie to że ma pan nosić komórkę przy tyłku cały czas jest poleceniem służbowym i faktycznie nie podlega dyskusji!

Im się poważnie czasami w dupie miesza z niedoboru dyscypliny, a później na mnie mówią, że taka krótka w dupie, a tak pyszczy*

* małe, pyskate czyli ;)

14 lipca 2009

8.

Wkradła się na nasz rynek KONKURENCJA (zwana dalej firmą ka.) Podstępnie wygrywała wszystkie przetargi i zabierała nam pracę. Zastanawialiśmy się co prawda jakim cudem ona wyrabia się bez sprzętu przy +/- 15 pracownikach na kilkaset hektarów terenów zielonych, ale to był jej i miasta problem. Miasto się ostatecznie zdenerwowało i firmę ka. ukarało grzywnami, a później wywaliło. Dostaliśmy co nasze back :) 

Dziś przyszedł do nas jej były pracownik i opowiedział nam o ambicjach pani dyrektor...

Ludzie pracowali po 15 godzin, nożyczkami przycinali trawę, podlewali w czasie deszczu rośliny, nasadzali je nocami (w co nie mógł uwierzyć mój prezes kiedy mu opowiadałam miesiąc temu, że wiedziałam ich o 24 w nocy pracujących!) na koniec miesiąca okazywało się, że wypłaty nie będzie... i to nie jakiejś super zajebistej wypłaty, a najniższej krajowej. Współczuję im. Serio.

- ciężko było, ale co zrobić jak nie ma się pieniędzy - kończył swoją opowieść były pracownik firmy ka. na oko 20-letni chłopak - a ona wymagała rzeczy niemozliwych i jeszcze na sam koniec nas oszukała

- ma pan plusa za szczerość - powiedziałam dając zdumionemu chłopu skierowanie na badania - poza tym gratuluje dostał pan pracę :) będzie pan co prawda lekko rozczarowany, ale jakoś pan sobie poradzi z tym, że u nas zarabia się więcej niż najniższą krajową, pracuje się po 8 godzin w dzień i pana nowa kierowniczka jest fajną babką :)

Niby tak niewiele, a chłop był szczęśliwy :) Prezes trochę mniej, ale uświadomione mu zostało że potrzebujemy tego chłopa i bez niego firma upadnie ;)

13 lipca 2009

7.

Moi pracownicy mnie kiedyś wykończą.

Nie darłam się kiedy nie zauważyli hydrantu i go skosili, a miasto wystawiło nam taki rachunek, że nam dupę urwało. Nie darłam się tak bardzo kiedy nie zauważyli drzewa i w nie wjechali, po czym okazało się że drzewo zasadzili mieszkańcy ze swoich własnych funduszy i jest afera na 102 łagodzona oczywiście przeze mnie - specjalistę do spraw beznadziejnych.

Ja ogólnie spokojny człowiek jestem i zdaję sobie sprawę z tego, że tylko ten nie popełnia błędów, który nic nie robi. Aczkolwiek zapowiedziałam oficjalnie, że jak jeszcze raz coś odwalą, co nie będzie zdarzeniem losowym, a ich niedopatrzeniem to im pourywam jaja przy samej dupie.

Dziś nadszedł ten dzień właśnie. 

Ukradziono nam dosyć drogi sprzęt, więc zaczynam dochodzenie ubezpieczeniowe pt. ale jak to ukradziono? ktoś nam się włamał i zwinął? a gdzie była ochrona!? Nic z tych rzeczy. Jeden z naszych pracowników zostawił w parku sprzęt i odszedł do kolegi, w międzyczasie jakiś gówniarz podleciał i sprzęt zawinął. Od tego ubezpieczeni nie jesteśmy, bo od tego ubezpieczyć się nie można. Przyjdzie nam wydać kilka tysięcy na nowy sprzęt. 

Zaczynam z Prezem ciężką przeprawę pt. musimy pracownikom obcinać premię za to co bezmyślnie robią, a co przynosi same straty, bo inaczej nic nie będą szanować i nie zaczną racjonalnie myśleć. Prez oczywiście jest na nie, pracownicy też, bo jak to? Mają dostawać po kieszeni za to że się stało?!

Wredna jestem i zła, bo będą za to właśnie karani. Nic się samo nie dzieje.

12 lipca 2009

6.

Znaleźliśmy się w rankingu i to nie byle jakim ;) Wspomnieli o naszym zakładzie pogrzebowym na joemonster. Śmialiśmy się pół dnia, rozważamy zmianę nazwy na Klamka Zapadła, albo Pogrzebacz, te to dopiero robią wrażenie ;) Napisaliśmy do Joe maila z podziękowaniem za darmową reklamę :)

Skoro już jesteśmy przy zakładzie pogrzebowym, trochę języka branżowego:

- wisielec to brelok

- topielec to boja

- trumna to dębowa jesionka, garnitur, pudełko, piórnik

- pusta urna to doniczka, a urna 'z wkładem' gorący kubek

Dla mnie mocno niedelikatne. Nasi żałobnicy to raczej prości ludzie, ale nigdy nie słyszałam żeby którykolwiek z kich używał tych zwrotów. Czasami za to dzwonią do nas prokuratorzy, albo personel medyczny, czyli ludzie po studiach, wydawałoby się że z odrobiną oleju w głowie i proszą o przewiezienie ciałka, trupka, skórki. Jakoś ciągle nie porafię się znieczulić na ich określenia...

11 lipca 2009

5.

Gwiazda jest odpowiedzialna za firmową polisę na życie, za resztę ubezpieczeń odpowiadam ja. Ona zajmuje się tym od 8 lat, ja od 2. Ja zmieniłam naszą polisę majątkową na samym początku kiedy to dostałam - tak, że teraz jesteśmy ubezpieczeni od wszystkiego łącznie z upadkiem pojazdu latającego na nasze włości, ona od 8 lat w polisie na życie nie wprowadziła ani jednej zmiany 'bo tak było i tak jest dobrze i ona nic zmieniała nie będzie'.

Tylko że kiedy ja się połamałam, a później potrzebowałam kilkumiesięcznej rehabilitacji to okazało się że muszę te kilka tysięcy wyłożyć z własnej kieszeni, bo polisa ubezpieczeniowa tego nie obejmuje. Obejmowałaby gdybyśmy zwiększyli składkę o DWA PIĘĆDZIESIĄT miesięcznie.
W sumie luz, nie mój burdel, nie moje dziwki.

Kiedy chodziłam na rehabilitację poznałam kobietę, której zakres ubezpieczenia był taki sam jak nasz. Pani dostała wylew, jej rehabilitacja kosztowała ponad 20 tysięcy złotych (owszem prywatnie, ale jeśli chodzi o zdrowie nie ma sensu czekać pół roku i więcej aż zwolni się miejsce sponsorowane przez NFZ). Nie byli z mężem w stanie tego opłacić, wzięli kredyt, później sprzedali samochód, wszystko pospłacali i miało już być ok. Pani dostała drugi wylew, tym razem rehabilitacja kosztowała blisko 30 tysięcy, a nie było już czego sprzedać, długi spłacają do dziś...
Czy tak ciężko jest ruszyć dupę, zadzwonić do ubezpieczyciela i podnieść tą zakichaną składkę o 2,50 zł?

9 lipca 2009

4.

Dzwoni pani z banku, nie wiem którego, tego już nie powiedziała. Prez stoi obok mnie i się modli żeby tylko do niego nie łączyć

- dzień dobry chciałabym rozmawiać z Prezesem
- dzień dobry, a w jakiej sprawie?
- chciałabym porozmawiać o kredycie
- w takim razie przełączę panią do vice
- ale ja nie chce rozmawiać z vice, tylko z Prezesem!
- zrozumiałam, ale w naszej korporacji to vice odpowiada za finanse, więc połączę z nią
- ale ja chcę panu Prezesowi zaoferować prywatny kredyt
- bardzo mi przykro, ale pan Prezes nie przyjmuje prywatnych rozmów na służbowy numer, proszę dzwonić na prywatny numer pana Prezesa
- dobrze! to proszę mi podać numer!
- niestety nie zostałam upoważniona do podawania prywatnego numeru pana Prezesa osobom trzecim :)

Rzuciła mi słuchawką :) Świnia ;)

8 lipca 2009

3.

Informuje gwiazdę, że ciągle nie dała mi rozliczenia za zeszły miesiąc, a mamy już 8 lipca. Gwiazda owo rozliczenie robi od 8 lat, co miesiąc.

- słuchaj a jak ja mam to zrobić?

- no tak jak robiłaś to do tej pory

- ale ja tego nigdy nie robiłam

- Magda robiłaś - czuję jak lekko podnosi mi się ciśnienie

- nie, nie robiłam

Wyciągam segregator, w którym mam owe rozliczenia zrobione i podpisane przez gwiazdę

- robiłaś, to jest właśnie to co masz zrobić i w tym miesiącu

- no ale jak ja mam to zrobić?

- kurwa narastająco, tak samo jak robiłaś w czerwcu, maju, kwietniu, marcu, lutym i styczniu! i siedem lat wstecz!

- a co to znaczy narastająco?

W tym momencie szczęka mi opadła na podłogę...

Poza tym mam chyba problem z przekazem werbalnym.

7 lipca 2009

2.

Dzień bez jazdy z gwiazdą byłby dniem straconym.

Wpada nasza postrzelona gwiazda do Prezesowej z ciężką sraczką i od samego progu się drze:

- zginęły mi papiery!

- które?

- no te z wczoraj, które zostawiłam na biurku korporacyjnej

- moja droga gdybyś nie pierdolnęła ich byle gdzie to dziś byś je miała

Papiery oczywiście leżą sobie bezpiecznie u Preza na biurku i czekają na jego powrót, aczkolwiek przyjemności z powkurzania gwiazdy ciężko nam sobie odmówić ;)

___

Skoro już przy Prezie jesteśmy, ma on denerwujący zwyczaj wpadania do naszych biur i pytania jak tam?, kiedy wyjeżdża dzwoni z tym samym pytaniem po kilka razy dziennie...

Moja cierpliwość kończy się, w zależności od nawału pracy, po 1 do 3 tego typu rozmów o niczym.

Prezesostwo pojechało na otwarcie kolejnego oddziału naszej korporacji. Ja mam urwanie dupy, a Prez dzwoni 3 raz

- jak tam?

- tak samo jak o 7 i 10, wszystko ok, firma się nie zawaliła, my żyjemy, ofiar w ludziach brak :)

- aaa to dobrze, tak tylko dzwonię, bo mamy teraz przerwę obiadową

- o to u was przynajmniej coś się dzieję i co Prez zamówił ;)?

- dobra, rozumiem aluzję, już dziś nie zadzwonię ;)

___

Prez ma też idealne wyczucie chwili błogiego lenistwa...

Marta ściąga mnie z przerwy na fajka, bo dzwoni on i akurat teraz w tej chwili musi ze mną pilnie pogadać

- co na papierosie się było :)?

- ależ skąd ;)

- a papierosy nie dość że szkodliwe to jeszcze taaakie drogie

- wiem dlatego złożyłam już podanie o podwyżkę, leży na biurku i czeka na pański powrót ;)

- nie mogę wyjeżdżać, bo dostajecie małpiego rozumu jak widzę ;)

___

Zadzwonili z kwiaciarni i kazali mi kupić papier do kwiatów, kupiłam, przywiozłam i jeszcze zjeb dostałam od kierownika

- nie było ekhm innego?

- a coś z tym jest nie tak?

- myślisz że nasi klienci zakładu pogrzebowego docenią jak im owiniemy nim wiązanki?

- czepiasz się, papier jest zajebisty :) poza tym ciemny, więc lekko żałobny ;)

6 lipca 2009

1.

Dzień jak co dzień. Jak to zazwyczaj bywa robię coś co absolutnie nie należy do moich obowiązków, ani do czego absolutnie nie jestem przygotowana teoretycznie. Bo praktycznie i owszem, dali mapy geodezyjne, miarę, auto i kazali pojechać i pomierzyć drzewa do wycięcia.

Biegamy, szukamy i mierzymy i wtem doznaję objawienia.

Ślepiom moim zielonym ukazuje się Jezus w drzewie.


Poważnie - mało rzeczy jest mnie w stanie już zadziwić... 

___

Wracam do firmy, wpada do mnie nasza gwiazda. Rzuca mi poufnymi papierami na biurko i się ulatnia. Bez słowa. Niosę więc owe poufne papiery prezesowej wiedząc że którejś z nas dostanie się opierdal

- dlaczego ty mi to przynosisz?

- bo gwiazda wpadła, rzuciła i poleciała

- tak bez słowa?!

- otóż to

Prezesowa marszczy brwi i z wkurwem na twarzy leci do gwiazdy, a tam podobno ma miejsce mały armagedon. Gwiazda zapomniała że za owe dokumenty odpowiada własną macicą i raczej nie powinna tak beztrosko sobie ich zostawiać gdzie popadnie i ona nie pamięta żeby był jakikolwiek zakaz i dlaczego prezesowa znowu robi jej na złość?!

Kochamy z nią pracować...

Doprawdy kiedyś ktoś z nas w końcu zrobi jej krzywdę.

Fizyczną, bo mentalną robimy jej ciągle czepiając się o byle gówno.