7 maja 2012

221.

Dwa dni w sumie nie było mnie w pracy. Przylazłam rano i:
- w fakturach było najebane tak, że aż mi dech zaparło, bynajmniej nie z wrażenia,
- zaginęło mi w akcji ponad 30.000 zł, aczkolwiek dosyć szybko się odnalazło, w przeciwieństwie do
- 5.000 zł których szukałam ponad 2 godziny i jakieś kilka stanów przedzawałowych, acz znalazłam, ale byłam blisko wizji oddawania tych 5 kafla z własnej pensji,
- musiałam naszemu usługodawcy zrobić z dupy wylotówkę na kielce i uświadomić, żeby postawę "nie da się" zamienił natychmiast w "chcieć to móc",
- poza tym musiałam wysłuchać pereza, który streszczał mi rewolucyjną wizję rozwoju naszej firmy przez właściciela kapitału, po czym pozbierałam szczękę z podłogi  i wspólnie doszliśmy do wniosku, że "ta wizja to zła wizja i zapraszamy właściciela do nas w największy zajeb niech zobaczy, że to nierealne przy obecnym czynniku ludzkim".
Człowiek aż boi się na samą myśl, że mógłby iść na urlop na dajmy na to całe 5, albo nie daj buk 10 dni. Kurwa, armagedon to mało.

1 komentarz: