8 lipca 2011

160.

Pracuję z jedną kobietą, którą uwielbiam za całe jej jestestwo - za to, że ma zdecydowanie męski mózg (jak ja) i dzięki temu jesteśmy ze sobą kompatybilne.
U niej nie ma obgadywania za plecami, tylko walenie prawdą między oczy, jak ją ktoś wkurwi to ma prosto i rzeczowo wyłożone z czym i czemu dał dupy, podobnie jak ja uważa że praca nie zając i przy okazji zakupów firmowych można, a nawet należy wyskoczyć na kawę i zakupy ciuchowo-bieliźniane, uważa też że nie ma rzeczy niemożliwych wystarczy tylko chcieć i możemy zrobić nawet rzeczy niemożliwe tylko będzie z tym trochę jebania. Pracujemy ze sobą od 3 lat i ani razu na siebie nie fukałyśmy, nie było widowiskowego foszka, czy darcia ryja. Wiem, że mogę jej powiedzieć wszystko i nie poleci z tym do nikogo mnie podpierdolić.
Pamiętam jak rok temu powiedziała mi lekko w szoku, że jest w ciąży, chwilę później się śmiałyśmy, że wychowamy jak swoje ;) Byłyśmy wtedy w okresie, gdzie można mieć już spokojnie dziecko, ale nie żeby jakoś świadomie się na nie zdecydować, bo zawsze była jakaś przeszkoda - a to studia, a to górnolotnie mówiąc kariera - no i zdarzyło się Gosi. Pamiętam też jak już urodziła i płakałam gratulując jej. Nie, nie płakałam z zazdrości, a z jej szczęścia - bo tak już mam, kiedy ktoś kogo lubię jest szczęśliwy okropnie mnie to wzrusza. Pamiętam jak kilka dni później dzwoniła powiedzieć mi, że mała ma chore serce i wtedy obie ryczałyśmy nad niesprawiedliwością tego świata. Nie mogłyśmy mówić, bo obu nam stała gula w gardle, to chociaż wspólnie sobie powyłyśmy do słuchawki łącząc się w bólu. Po 3 miesiącach okazało się, że serducho udało się wyleczyć farmakologicznie i naszedł najwyższy czas, żeby poznać małą z ciocią :)
Powiem szczerze, że tak właśnie sobie wyobrażam spotkanie z przyjaciółką, która ma dziecko. Wiadomo mała jest centrum wszechświata, ale można znaleźć czas i spotkać się w trójkę, pogadać o dziecku, o pracy, o życiu, jak dawniej, z tą małą różnicą, że do rozmów o zawirowaniach życiowych wkradły się cichaczem nawiązania do zupek, kupek, ząbkowania.
Zjadłyśmy razem obiad, pospacerowałyśmy, poszłyśmy się przywitać z Gosi mężem, który w tym czasie piwkował z kolegami z pracy w innym miejscu centrum, pośmiałyśmy się, poobgadywałyśmy współpracowników ;)
Trochę dziwne, ale fajnie widzieć ją taką szczęśliwą i spełnioną :)
A mini centrum wszechświata jest absolutnie słodkie, kawa i mleko przełamały pierwsze lody między nami, pogaworzyłyśmy sobie, połaskotałyśmy się, powytykałyśmy ozór, pochichrałyśmy się do siebie :)
Było jak dawniej, tylko w trójkę :)

1 komentarz:

  1. ale słodziara, mój Junior kończy dziś swój pierwszy miesiąc, mam nadzieję, że wszystko sie wkrotce unormuje, bo pewne jest tylko to, że nic już nigdy nie będzie takie jak kiedyś

    OdpowiedzUsuń