14 maja 2013

255.

Pastwiłam się dziś nad rzeczoznawcą ubezpieczeniowym.
Pan rzeczoznawca - chłystek lat po głosie z 25 - umówił się na oględziny naszej szkody. Szkodę zgłosiłam w trybie pilnym, wyceniłam na pół bańki, podałam swe dane i oczekiwałam kontaktu. Pan zadzwonił wieczorem do pracy (bo ja mieszkam w pracy...) i ustalił z portierką (portierką, kurwa!) oględziny na dziś między 7 a 8. No pal licho z kim - pomyślałam - grunt że ruszy dupę.
W okolicach 9 rano, kiedy to prezes wydzwaniał do mnie z częstotliwością co 20 minut z pytaniem dzie on kuźwa jest? delikatnie podniósł mi się poziom wkurwieliny, ale nie dajmy się ponieść emocjom. W czasie oczekiwania na pana chłystka zdążyłam odebrać kilkanaście telefonów od coraz bardziej poirytowanego prezesa i dosadnie wytłumaczyć likwidatorowi, w którym miejscu mam fakt, że nie ma kontaktu z własnym rzeczoznawcą. W końcu się odnalazł, przypomniał sobie moje dane i postanowił się tłumaczyć
- aaa witam pana, jedno szybkie pytanie: przyjęty pan był?
- yyyyyyyyyy
- no proste pytanie, był pan przyjęty?
- ale jaki to ma związek ze sprawą?
- próbuje ustalić czy jest pan w posiadaniu takiego czarodziejskiego urządzenia zwanego zegarkiem, zakładam, że nie skoro spóźnia się pan na pilne oględziny SZEŚĆ godzin i nawet nie dzwoni uprzedzić o tym fakcie - niewiele mnie tak wkurwia jak nieusprawiedliwione spóźnialstwo
Jak się okazało do tego, że pan:
- boi się wejść do większości pomieszczeń, gdyż nie raczył nawet przeczytać jaki obiekt będzie wyceniał
- okazało się, że ma kompetencje do wyceniania szkód do 200.000 zł, a powyżej to już niekoniecznie
to napisałam przemiłego maila do szefa szefów ubezpieczalni z zapytaniem czyście się ludzie z chujem na łby pozamieniali, skoro sądzicie że dam się spławić przeciąganiem wypłaty odszkodowania takimi numerami, do piątku macie czas na wpłatę bezspornej kwoty, a później będę was doić dalej i wydoję do ostatniej kropelki naszej sumy gwarancyjnej, która jest bardzo duża, bom jest dosyć kumata kiedy umowy zawieramy.

1 komentarz: