Prez zachorował, ale oczywiście do pracy przylazł. Półżywy i usmarkany po kolana, ale przylazł rozsiewać zarazzzę. Próbowałyśmy z vice odesłać go na chorobowe, ale stanowczo odmówił
- jesteśmy na tydzień przed urlopem, jak pan nas zarazi to pana po prostu zabijemy! - lojalnie uprzedziłam żeby później nie było
Poniosło go gdzieś, już się łudziłyśmy że do doktora, jednak po kwadransie wrócił. Polazł do kuchni coś pokombinował i przyniósł nam po talerzyku. A na nim leżały dwa ząbki czosnku, gripex i rutinoscorbin
- i myślisz że tym odkupisz rozsiewanie zarazzy? - zapytała vice - dalej wynocha do doktora!
- ale ja się całkiem dobrze czuję, to tylko katar, dajcie mi żyć baby jedne...
- taaa tylko katar... w którym każde dmuchnięcie w chusteczkę okupione jest teatralnym wręcz charczeniem: 'o mój boże! o jezu!'
- oj a pani nie wie, że jak mężczyzna ma katar to jest równoznaczne z umieraniem ;)
I tak go ubiję jak mnie zarazi ;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz